Andrzej Walas, rugbista - kolekcjoner30.01.2021
TweetAndrzej Walas kiedyś grał w rugby w Lechii Gdańsk, dziś jest kolekcjonerem dzieł sztuki
Adam Mauks - Dziennik Bałtycki
Zdjęcie - Przemysław Świderski
Zdjęcie - Przemysław Świderski
Pochodzi z Łodzi, ale kocha Gdańsk. Pasję kolekcjonerską odziedziczył po ojcu. - Tata zbierał znaczki, był numizmatykiem. Jako chłopak też zbierałem znaczki - mówi Andrzej Walas, który grał w latach 80. i 90. w reprezentacji Polski rugby.
- Znaczkami wymieniałem się w szkole, chodziłem do klubów filatelistycznych, a wieczorami trenowałem szermierkę - mówi. Walas w młodości był szpadzistą Kolejarza Łódź. Na szermierczej planszy walczył z powodzeniem, bo był utalentowanym sportowcem. W drużynowych mistrzostwach Polski juniorów pokonał m.in. Mariusza Piaseckiego, ówczesnego zawodnika WSWF Gdańsk, późniejszego trenera reprezentacji Norwegii.
WSWF Gdańsk i Legia Warszawa chciały mieć Walasa w swoich szeregach. - Wybrałem Gdańsk, ale nie wiem, czy to był dobry wybór, bo czułem się trochę sportowo zaniedbany - wspomina dziś. - Po dobrych zawodach w Leningradzie, na których był m.in. Tadeusz Fiszbach, I sekretarz KW PZPR w Gdańsku, zostaliśmy tam dłużej. Wróciłem pod koniec sesji i już nie miałem szansy na zaliczenie wszystkich egzaminów. Niestety, nikt z klubu nie pomógł mi w przedłużeniu sesji, co spowodowało rozstanie z uczelnią.
Walas chciał wrócić do studiowania, ale musiał zdawać egzaminy ponownie. Zdał i wrócił na uczelnię. W 1981 roku w stanie wojennym, „dzięki” kontuzjowanemu kolanu, udało mu się dostać odroczenie od służby wojskowej.
Do świata rugby trafił dzięki kolegom z pracy. - Jako student dorabiałem sobie w znanych gdańskich lokalach Atrium i Amazonce, ale tylko latem, kiedy były wakacje - zaznacza. - Byłem tam kierownikiem sali. Tam poznałem Jasia i Felka Śliwińskich oraz Lucka Leśniaka, dawnych rugbistów Lechii.
Pamiętam, że któregoś wieczoru spotkał mnie w pracy jeden z wykładowców. Zapytał: „Czy pan jest moim studentem?”. Przytaknąłem. No i potem nie dostałem u niego zaliczenia. Znów miałem kłopoty na uczelni. Z Łodzi przyjechali do Gdańska moi rodzice, aby mi pomóc zostać na studiach. W końcu udało się porozmawiać z późniejszym rektorem AWF, który powiedział, że to się da załatwić, ale jest jeden warunek: „Andrzej musi się zapisać do partii” - powiedział. Wszyscy złapaliśmy się za głowę i tyle było z naszych pertraktacji na temat studiów.
W 1981 roku Andrzej Walas trafił do Lechii. Od razu do trenera Jerzego Klockowskiego. - Dość szybko nabawiłem się kontuzji łokcia. Nie mogłem podnieść łyżki do ust. Minęło, wróciłem do treningów i chyba było nieźle, bo zacząłem dostawać po 5-10 minut gry w pierwszej drużynie - wspomina. - To były takie czasy, że rugbiści Lechii grali treningowo z piłkarzami tego klubu, na bocznym boisku przy Traugutta. Oni dzięki tym meczom zyskiwali moc, byli lepsi w grze ciałem. My też skorzystaliśmy na szybkości i zwinności - wspomina mecze na „Saharze” przy Traugutta Andrzej Walas.
Nigdy w czasie swojej kariery szermierczej i rugby nie przestał zbierać gedaników. To już nie były tylko znaczki, medale czy monety. Zauroczenie Gdańskiem przełożyło się na kupno pierwszego gdańskiego obrazu, z końca lat 40., autorem był Henryk Baranowski. Drugim był obraz znanego marynisty Mariana Mokwy.
- Chodziłem całymi godzinami po mieście, szukałem znaczków i zauważyłem, że ludzie podczas jarmarku dominikańskiego wystawiają stare grafiki z okresu Wolnego Miasta Gdańska - mówi. - Zbierałem literaturę dotyczącą historii i sztuki Gdańska, poznawałem malarzy i grafików. Kupowałem grafiki Jana Karola Schultza. Moim marzeniem było zdobyć obraz tego artysty. Spełniło się. Jestem posiadaczem jego obrazu olejnego „Pinie z Neapolu”.
Andrzej Walas miał wtedy stypendium kadrowe, rugbiści dostawali kartki na żywność, były premie za sukcesy w kadrze i klubie. Nie było źle.
- Już wtedy handlowałem. Teraz też, jak mam pięć obrazów jednego malarza, to staram się jeden z nich sprzedać, aby zdobyć pieniądze na kupno nowych - dodaje były sportowiec i kolekcjoner gdańskich dzieł sztuki.
Jako sportowiec dużo podróżował. Były wyjazdy na mecze i zgrupowania kadry narodowej.
- Jeździło się do Zakopanego, Krakowa, Warszawy, Lublina. To są miasta, w których jest sporo antykwariatów. Kiedy tylko była wolna chwila, jedni biegli do kina, inni na basen, a ja do antykwariatu. Jak przynosiłem te rzeczy do pokoju, to koledzy śmiali się ze mnie, że „złom znoszę”. Niedawno zadzwonił do mnie Marek Płonka, kolega z Lechii i reprezentacji Polski, późniejszy jej selekcjoner, i powiedział, że był w Gdańsku na wystawie. „Andrzej, my się z ciebie śmialiśmy, a na wystawie co drugie srebro czy obraz jest twój!” - cytuje zaskoczonego kolegę z boiska Andrzej Walas.
Zdaniem Andrzeja Walasa dopiero po 2000 roku polscy muzealnicy zaczęli doceniać malarstwo gdańskie, także to z czasów Wolnego Miasta. Zrozumieli, że dziura w zbiorach jest zbyt duża i zaczęto ją uzupełniać.
- Wartość malarstwa gdańskiego rośnie, ale nie tak szybko jak polskiego - dodaje. - Ono cały czas jest niedoceniane.
Walas zbiera malarstwo gdańskie od 40 lat. W jego imponującej kolekcji jest mnóstwo eksponatów świadczących o historii, pięknie i majestacie Gdańska. Jest byłym sportowcem, więc cały czas motywuje się, by iść dalej, poznawać więcej i zdobywać to, czego jeszcze nie osiągnął. - Brakuje mi tylko obrazów dwóch malarzy gdańskich z okresu XIX i XX wieku: Juchanowitza i Stryowskiego - dodaje.
- Część kolekcji zapewne zostanie w rodzinie, ale chciałbym, by zobaczyło ją jak najwięcej ludzi. Nie tylko gdańszczan. Jakiś czas temu prezydent Gdańska śp. Paweł Adamowicz podpisał umowę na powstanie nowego muzeum, które będzie w stanie wyeksponować gdańskie zbiory, bo teraz wiele z nich zalega w magazynach. Te obecne muzea nie są w stanie ich pokazać - mówi.
Latem ubiegłego roku w gdańskim kościele św. Jana można było oglądać wystawę części gigantycznej kolekcji Andrzeja Walasa „Gdańsk i okolice w malarstwie”.
Jak pisze w katalogu do wystawy Stanisław Seyfried, kolekcja Walasa może być kontynuacją dawnych prywatnych gdańskich zbiorów, które w większości zostały rozproszone po całym świecie. Bez wątpienia ta wystawa nawiązywała do słynnych już gdańskich zbiorów Jacoba Kobruna, Friedricha Basnera czy Lessera Giełdzińskiego.
Oglądając film „Kamerdyner” Filipa Bajona, warto zwrócić uwagę na to, co jest na ścianach wnętrz, w których toczy się akcja. To część kolekcji Andrzeja Walasa. Zdaniem Seyfrieda, dziennikarza i znawcy sztuki, gdańska kolekcja Walasa jest bez wątpienia największa na Wybrzeżu.
- Czy w Polsce? Tego nie wiem, ale nie natknąłem się na nikogo w Polsce, kto zajmowałby się tym w takim zakresie jak Andrzej - mówi Stanisław Seyfried. - Można jej wiele zarzucić lub wychwalać pod niebiosa, ale jest to kawał historii Gdańska - dodaje Seyfried, który podkreśla zwłaszcza jej wartość historyczną.
Andrzej do rugby przyszedł z szermierki - wspomina kolega z Lechii i reprezentacji Polski Marek Płonka. - Grał na pozycji filara i miał około 190 cm wzrostu, ale był bardzo silny i niesamowicie pracowity.
Płonka pamięta Walasa jako sportowca bardzo ambitnego, który idzie prosto do wytyczonego celu bez żadnych zakrętów. - Andrzej się nie bał, na boisku był agresywny, nigdy się nie chował za czyjeś plecy, a to jest w rugby bardzo ważne - dodaje były rugbista gdańskiej Lechii oraz francuskich klubów Le Creusot, Istres i Strasbourga. - On zawsze był entuzjastą, a ja takich ludzi szanowałem. Tym bardziej że w czasach, kiedy graliśmy, polskie rugby było wyżej klasyfikowane niż dziś, a Andrzej raczej nie odbiegał poziomem sportowym od filarów, z którymi miałem okazję grać - dodaje Marek Płonka.
Andrzej Walas jako rugbista zagrał w reprezentacji Polski 38 meczów. W barwach gdańskiej Lechii zdobył cztery razy mistrzostwo Polski, pięć razy był z nią wicemistrzem kraju i trzy razy wywalczył brązowy medal. Dziś prowadzi kantor wymiany walut, udziela się społecznie i powiększa swoją kolekcję.