Jaszczyszyn: Uśmiech z buzi nie znika...15.07.2017
TweetProsto z Boku - Kuba Borowicz
Jaszczyszyn: „Uśmiech z buzi nie znika, ale to przecież nasz wielki sukces!”
Reprezentacja Polski Kobiet w Rugby 7 ma za sobą bardzo udane występy podczas dwóch turniejów Grand Prix Series, czyli mistrzostw Europy. Już sam udział wśród najlepszych 12 ekip na Starym Kontynencie jest postrzegany jako wielki sukces, a trener naszej reprezentacji, Janusz Urbanowicz, przyznał nawet przed rokiem w wywiadzie dla Prosto z Boku, że utrzymanie się w elicie będzie niezwykle trudnym zadaniem. Czas szybko leci i dziś wiemy, że nasze dziewczyny nie tylko w tym towarzystwie się utrzymały, ale potrafiły nawet przesunąć się na 8. miejsce w europejskiej hierarchii.
Wspomniałem o Januszu Urbanowiczu i wywiadzie, którego udzielił przed rokiem, kiedy to prowadzona przez niego drużyna cieszyła się z – wtedy – ogromnego sukcesu. Urbanowicz był powściągliwy w swoich ocenach, ważył słowa, nie wybiegał daleko myślami, miałem wrażenie, że jest pesymistycznie nastawiony do przyszłości reprezentacji. Wyglądał na osobę, która zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i wie, że schody dopiero się zaczynają. Był dumny ze swoich dziewczyn, ale równie dobrze wiedział, że po serii zwycięstw na zapleczu elity, siłą rzeczy przyjdą porażki, ale już z najlepszymi.
Postanowiłem na temat obu turniejów Grand Prix Series porozmawiać z Karoliną Jaszczyszyn, czyli kapitan reprezentacji Polski. Dziewczyną, która pisze komunikaty prasowe, wysyła je dziennikarzom, prowadzi profil na Facebooku drużyny, udziela wywiadów. Gdy powiedziałem, że jest „od wszystkiego” w reprezentacji, to się zaśmiała, ale po chwili stwierdziła, że faktycznie robi więcej niż jej koleżanki, które „tylko” grają. Chwilę na wywiad znalazła bez problemu, zdzwoniliśmy się równo o 10, tak jak było to we wcześniejszych założeniach. Spóźniać się nie lubi, bo tego nauczyła się na Wyspach Brytyjskich. – Cenię twój czas Kuba, po prostu – usłyszałem na samym początku.
Godzina 10:00 i rozpoczynamy rozmowę. Cóż za punktualność.
Karolina Jaszczyszyn: 10 to 10, nie pięć po (śmiech). Nie spóźniam się, to prawda, jestem punktualną osobą. Mieszkałam pięć lat w Wielkiej Brytanii, tam ludzie są dla siebie bardzo mili, życzliwi, kulturalni, szanują siebie nawzajem. Stąd ja też taka jestem.
Uśmiech z buzi znika w ostatnim czasie?
KJ: Nie znika, prawdę mówiąc cały tydzień mam dobry humor. Dużo osób dzwoniło w ostatnim czasie, gratulowało, ktoś w końcu dostrzegł nasz sukces. Nawet portale branżowe, które wielokrotnie dyskryminowały kobiece rugby, zwracają uwagę na nasze dobre występy i coraz częściej decydują się o napisaniu na nasz temat kilku zdań. Jestem szczęśliwa z tego powodu.
Pytanie, czy o tym sukcesie mimo wszystko nie jest pisane za mało.
KJ: Trudno powiedzieć, ja sama piszę dużo komunikatów prasowych, które wysyłam do różnych portali. Może nie ma zbyt wielu wstawek o nas, fakt, ten sukces powinien być bardziej rozdmuchany, ale nie jesteśmy zawodowcami, rugby jest bardzo mało popularnym sportem w naszym kraju, a już w wykonaniu kobiet to w ogóle nie cieszy się aż takim zainteresowaniem.
Ale was sukces cieszy. Niezależnie od tego, czy piszą o tym największe portale w naszym kraju, czy też nie.
KJ: Cieszy, bardzo. Nie masz pojęcia jak bardzo. Odnieść sukces w każdej dyscyplinie jest bardzo trudno, a nam się udało i to jeszcze w rugby, sporcie, jak wielu uważa, przeznaczonym dla mężczyzn. Pozwól, że przytoczę fragment wypowiedzi waszego trenera sprzed roku, ok?
„Na pewno chcemy utrzymać się w Top12. Awansowaliśmy do elity z ostatniego, dwunastego miejsca. Przed zespołami jeszcze ostatni turniej, ale jeżeli zbyt wiele się tam nie zmieni, to czekają nas mecze z Holandią, Anglią i Hiszpanią, z czego te dwa ostatnie zespoły grały teraz na igrzyskach olimpijskich. Nie możemy przegrać tych spotkań po 0:40, tylko powalczyć i zebrać cenne doświadczenie.
Przy czym wasze trener mówiąc to był bardzo ostrożny, wyważony. Zaznaczał, że będzie ciężko i faktycznie było, ale ostatecznie się udało.
KJ: Udało, ale było bardzo ciężko. Za nami godziny tytanicznej pracy, wyrzeczeń, zero uśmiechu, naprawdę – na pewnym poziomie trenuje się bardzo mocno i wszystko musi być podporządkowane pod rugby. W zasadzie to wstawałyśmy o 7 rano i do 23 cały czas miałyśmy zajęcia – trening, odpoczynek, odprawa, analiza. Trener jednak jest ojcem tego sukcesu i to w dużej mierze jego zasługa, że udaje nam się osiągać takie rezultaty. Motywuje nas, nakręca, buduje wokół siebie atmosferę i zaraża nas bardzo pozytywną energią. On robi wszystko, żebyśmy były jednością. W każdym aspekcie były razem. Zmusza nas do tego, abyśmy się jednoczyły, mimo że czasami nie mówi ani jednego słowa, nie chwali. Nie powie nic, a my wtedy jeszcze mocniej pracujemy, żeby na pochwałę zasłużyć. W ostatnim tygodniu miałyśmy już wszystkiego dosyć, a trener jeszcze bardziej nas przycisnął i jeszcze więcej wymagał.
Umówmy się – łatwej pracy trener nie ma. Prowadzi drużynę kobiet, a wszyscy podkreślają, że to mimo wszystko wyższy stopień wtajemniczenia.
KJ: Pełna zgoda, z dziewczynami nie pracuje się łatwo. Każda z nas chce być zauważona. Ale przez tydzień zgrupowania nie powiedzieć ani jednego dobrego słowa? Cały czas opieprzać? Zrozumiałyśmy to później w Rosji, dzięki postawie trenera. Każda pracowała jeszcze mocniej niż zwykle, każda z nas wiedziała co ma robić i pracowała nas tym, aby błędy wyeliminować.
Dziewczyny potrzebują trenera-kata, prawda?
KJ: Tak. Potrzebują osoby, która będzie wymagała, zmuszała, nie odpuści nawet na chwilę. Gdyby tego nie było, a trener by nam darował, to pewnie dziś byśmy nie rozmawiali, a już na pewno nie rozmawialibyśmy o sukcesie, który udało się osiągnąć. Każda zawodniczka może myśleć, że to ich klubowy trener jest najlepszy, bo pracują z nim na co dzień, a tu trzeba podążać za myślą taktyczną innego trenera, czasem bywa to trudne. Teraz jednak, po takich zgrupowaniach, sukcesach, żadna z nich już nie ma wątpliwości, że Urbanowicz to znakomity fachowiec, który potrafi złożyć maszynę z różnych umiejętności dziewczyn i różnych charakterów.
Jak wyglądają wasze relacje w drużynie? Trener z Gdańska, wiele dziewczyn z Gdańska. A kobiety – jak wiadomo – są zazdrosne.
KJ: Od nas się wymaga profesjonalizmu i my w ten sposób podchodzimy do swojej pracy. Jeszcze rok temu było… miło. Tak, miło, to dobre określenie. Teraz już się od nas sporo wymaga, dochodzi presja wyniku i nie ma miejsca na żadne niesnaski. Wszyscy robią wszystko, aby sportowo wyglądało to jak najlepiej, a gdy jest wspólny cel, to wątki poboczne, jak sympatia do drugiej dziewczyny czy trenera, schodzi na dalszy plan. U nas w tym momencie chodzi głównie o sport i między innymi dlatego wyniki prezentują się coraz bardziej okazale.
Ale podziałów nie ma wśród dziewczyn, tak?
KJ: Przez to, że trener jest bardzo wymagający i wprowadził taką dyscyplinę, a nie inną, jesteśmy jednością. To jest bardzo trudne. Nie wszystkie się kochamy, ale na pewno wszystkie się lubimy. Jest kadra, czyli rzecz święta i wtedy nasze prywatne relacje schodzą na dalszy plan.
Nie musicie się kochać. Robert Lewandowski z Kubą Błaszczykowskim też nigdy nie byli przyjaciółmi, a grali razem i osiągali sukcesy.
KJ: Dokładnie, tak samo jest u nas. Z tym że kobiety są bardziej zawzięte i każda uparcie stawia na swoim. Dlatego tym większe brawa należą się trenerowi, który potrafi te nasze relacje sprowadzić do tego, że na boisku tworzymy kolektyw i przyświeca nam wspólny cel. W drużynie ściera się 12 różnych charakterów. Jedna dziewczyna jest niańką, druga inżynierem. Jest księgowa, ale i matka małej dziewczynki. Każda ma swoje życie, wszystkie mamy problemy, które nie zawsze można zostawić w domu i nie przenosić niektórych zachowań na boisko. Sztuką jest właśnie znaleźć w tym wszystkim równowagę i wycisnąć maksa z takiej drużyny.
Jaki był wasz cel przed pierwszym turniejem Grand Prix Series? To faktycznie było utrzymanie się w tym towarzystwie?
KJ: Takim podstawowym na pewno tak, choć już w tym pierwszym turnieju, we Francji, do najlepszej ósemki zabrakło nam 10 punktów. Nie miałyśmy pomocy z zewnątrz, tak jak panowie, którzy organizowali turniej i mogli sobie przegrywać do woli, a i tak nie spadliby. Wiedziałyśmy, które spotkania są dla nas najbardziej istotne i na których trzeba się najbardziej skupić. Trener przygotował znakomitą taktykę na każdy z meczów. Pechowo zremisowałyśmy z Holenderkami w ostatnich sekundach, gdzie naprawdę już wiele osób dopisywało nam zwycięstwo. Później przyszedł mecz o 9. miejsce i znowu zabrakło 4 sekund, by go wygrać. Znowu głupie błędy, znowu brak szczęścia i wyszło jak wyszło. 10. pozycja nie była miernikiem naszego poziomu. Stać nas było na zdecydowanie więcej.
Byłyście wkurzone?
KJ: No pewnie, i to jak! Bardzo byłyśmy złe. Nie pamiętam takiego zdenerwowania od kiedy jestem w tej reprezentacji. Każda z nas wiedziała, że byłyśmy blisko miejsca w czołowej ósemce.
Co na to trener?
KJ: Powiedział nam podczas bankietu, że to jest nasz sukces, mimo że każda czuła ogromny zawód. Tłumaczył jednak, że to pierwsze dla nas Grand Prix i mogło pójść dużo gorzej. Przekazał nam dużo pozytywnej energii i wpoił, że ta nasza złość i niezadowolenie pomoże w przyszłości osiągać jeszcze lepsze wyniki. Wszystkie negatywne emocje potrafił przestawić w ten sposób, że uwierzyłyśmy, iż drugi turniej będzie dla nas już zdecydowanie bardziej udany.
Na drugi turniej do Kazania nie jechałyście już po lekcję, a po zwycięstwa. Cel się zmienił jak rozumiem.
KJ: Podejście nasze były inne, bo pokazałyśmy sobie, że jesteśmy w stanie powalczyć z najlepszymi zespołami w Europie. Trener znowu przygotował dobrą taktykę, a podczas przygotowań poprawiałyśmy błędy, które przytrafiły się we Francji. Do tego uwypuklał nasze atuty, których niewątpliwie mamy sporo, jak dobre rozegranie autu i szybkie operowanie piłką.
Który turniej był trudniejszy? We Francji czy w Rosji?
KJ: Warunki atmosferyczne we Francji były bardzo trudne, bo temperatura dochodziła do 40 stopni Celsjusza. W Rosji już tylko 19, więc to było bliższe temu, co miałyśmy podczas przygotowań w Polsce. Do tego w Kazaniu miałyśmy wsparcie całej trybuny, trzymały kciuki za nas między innymi Rosjanki. Od turnieju w Malemort zaczęłyśmy im kibicować, jadłyśmy wspólnie posiłki, złapałyśmy z dziewczynami dobry kontakt. One trzymały za nas kciuki, my za nie.
Pierwsze w historii naszego sportu zażyłości polsko-rosyjskie.
KJ: Wiesz, one są najlepsze w Europie już od wielu lat, każda z nas chciałaby grać na takim poziomie. To są świetne dziewczyny, z którymi można pogadać, pośmiać się, wypić piwo po meczu.
8. miejsce z Kazania jest waszym szczytem czy w ciągu kolejnych lat jest szansa, aby zająć miejsce szóste, piąte albo w ogóle stanąć na podium?
KJ: Zobaczymy jaki uda się zrobić progres w ciągu tego roku, aczkolwiek miejsce na podium byłoby pewnie spełnieniem najskrytszych marzeń.
Trener was pochwalił po turnieju w Kazaniu?
KJ: Tak, po ostatnim meczu powiedział, że jest z nas dumny, a następnego dnia, gdy przeanalizował naszą grę, powiedział, że jest załamany, bo dawno nie widział tyle błędów i wszystko trzeba poprawić.
Czyli dobrze, nie?
KJ: Chyba tak, bo gdyby na pochwałach się skończyło, to pewnie dziś siedziałabym w domu i piła drinka. A tak oglądam nasze spotkania, szukam błędów i tego, co można było zrobić lepiej. Posłużę się teraz drugim cytatem z mojej rozmowy z Januszem Urbanowiczem.
„Gdyby dziewczyny uplasowały się w najlepszej ósemce, to sytuacja zmieniłaby się diametralnie. Pojawiłoby się stypendium, co oznaczałoby, że każda rugbystka więcej czasu mogłaby poświęcić na uprawianie sportu, a nie pracę zawodową. Dużo pracy przed nami, musimy się brać do roboty.”
I teraz, moje pytanie: tak jest z tym stypendium?
KJ: Tak, zostały podjęte pierwsze kroki, a tego stypendium ma być 920zł. To na pewno pomoże, choć nie pozwoli nam, aby żadna nie pracowała i zajęła się tylko rugby. To będzie rekompensata za ogrom pracy, którą każda z nas wkłada w treningi. Praktycznie codziennie od 15 do wieczora są zajęcia plus od kwietnia każdy weekend mamy zajęty. Jesteśmy traktowani jak amatorzy, a pracujemy nad sobą jak zawodowcy. W Gdańsku na przykład nie mamy co liczyć na pomoc ze strony miasta, odmówiono nam stypendium, zresztą nie tylko nam, może teraz coś się zmieni. Ostatnio pomoc oferował nam Wojewoda Pomorski.
Już po rozmowie z Marleną Mroczyńską odniosłem wrażenie, że każda z was żyje rugby cały czas, a przez to w tyle zostawia życie osobiste.
KJ: Wiele z nas zaniedbuje życie osobiste, chyba każda obecnie jest singielką. Nie ma się co facetom dziwić, bo gdy jest do wyboru rugby albo chłopak, to zawsze laski decydują się na rugby. Takie już jesteśmy. Zależy nam na sporcie, dlatego też tym bardziej każda czuje satysfakcje, gdy w końcu odnosimy sukcesy.
Skład reprezentacji Polski: Karolina Jaszczyszyn, Marlena Mroczyńska, Laura Abucewicz, Hanna Maliszewska, Anna Klichowska, Klaudia Oboza, Monika Pietrzak (wszystkie Biało-Zielone Ladies Gdańsk), Kinga Karlińska, Angelika Piekorz (obie Diablice Ruda Śląska), Katarzyna Paszczyk (Black Roses Poznań) Marta Jarecka (Juvenia Kraków), Marta Stachura (Legia Warszawa).
Trener: Janusz Urbanowicz