Kasiński: Rugby trzeba żyć30.10.2022
Tweet
Rozmowa ze Zbigniewem „Kasą” Kasińskim, legendarnym filarem reprezentacji Polski
-Zaczynałeś jako lekkoatleta od rzutu młotem, równolegle były skoki spadochronowe, jak w wieku 23 lat trener Zbigniew Janus przekonał Cię do rugby?
Wychowania fizycznego uczyła mnie w szkole podstawowej Kazimiera Wszoła, matka Jacka, namawiała mnie do biegania i skierowała do klubu Orzeł. Natomiast rugby podobało mi się zawsze, jako lekkoatleta byłem zawodnikiem dynamicznym, agresywnym i kiedy mój sezon się kończył przychodziłem na treningi rugbistów Orła.
-Nie było to więc tak, że Janus namówił Cię żeby zmienić sport?
W rugby wchodziłem powoli, zaczynałem od treningów, potem w 1972 roku, kiedy Orzeł spadł z I ligi, zacząłem grać nie przestając trenować lekkoatletyki, dopiero jak w 1973 roku sekcja w Orle przestała istnieć i przeszliśmy do AZS AWF Warszawa zdecydowałem się na rugby.
-Byłeś „pojętnym” uczniem bo po sezonie gry w AZS AWF debiutowałeś w reprezentacji w towarzyskim meczu z Czechosłowacją.
Grałem na przemian w I i w II linii, koledzy nauczyli mnie co trzeba robić w młynie i jak się ustawiać, oni mnie formowali, generalnie trener to ustalał taktykę. W 1974 zagrałem jeszcze w meczu z NRD, też towarzyskim, a od wiosny grałem już w meczach Mistrzostw FIRA, w reprezentacji tak jak w lidze w zależności od składu grałem w I lub w II linii.
-Miałeś propozycje zmiany klubu?
Skra mnie niejednokrotnie namawiała, ale wolałem grać w AZS-ie.
-Na przełomie lat 70-tych i 80-tych reprezentacja miała wiele znakomitych spotkań, mogliście wygrać z Francją czy Rumunią prowadząc z tymi zespołami w pierwszej połowie.
Na początku każdego meczu graliśmy zespołowo, ale to nie trwało długo, rzeczywiście w pierwszej połowie mieliśmy dobre wyniki, ale nie broniliśmy ich w drugiej, nieraz nie było to wypracowane przez przeciwnika, ale jakiś błąd z naszej strony. Na przykład w Condom w 1978 roku jeszcze w drugiej połowie prowadziliśmy z Francuzami 12:3 by przegrać 12:26.
-W Przeglądzie Sportowym Sylwester Grzeszczak, były reprezentant Polski i przyszły Prezes PZR, zatytułował relację z meczu z Hiszpanią „Brodaty Kasa postrachem Hiszpanów”, napisał w niej między innymi: "Brodaty olbrzym siał postrach swoimi rajdami w szeregach gospodarzy".
Rzeczywiście mecze z Hiszpanami wyjątkowo mi wychodziły, w Barcelonie (wygrana 16:7 w 1978 roku - przyp. JW.), nieraz próbowało mnie zatrzymać równocześnie trzech Hiszpanów, z kolei grając z nimi w Puławach zdobyłem trzy przyłożenia (wygrana 32:6 w 1982 roku - przyp. JW).
-Miałeś powiedzieć, że jeżeli po meczu nie bolał Cię kręgosłup to młyn nie wiązał się prawidłowo, był taki artykuł w Sportowcu „Kręgosłup nie bolał”.
W młynie gra się ciężko, pierwsza linia jeżeli jest skoordynowana z drugą to po meczu kręgosłup boli. To była i jest bolączka naszego rugby, nikt nie uczy jak prawidłowo stać w młynie. W ostatnią sobotę (22.10.2022 - przyp. JW) po meczu AZS-u ze Spartą Jarocin pokazywałem filarom akademików jak się prawidłowo wiązać. Jak grałem w kadrze, też tego nie uczono, trener Wiejski był dobrym szkoleniowcem, ale był sam, nie miał trenera od ataku, młyna, obrony czy rozgrzewki, miał za dużo pracy. Nie było też żadnych materiałów szkoleniowych, jak się wiązać w młynie uczyliśmy się oglądając mecze Pucharu 5 Narodów. Teraz w Internecie można znaleźć firmy instruktarzowe dla każdej pozycji w młynie, kiedyś tego nie było.
- Mieliście za to kilka zgrupowań w roku, obowiązkowe jedno w górach, zajęcia na siłowni, sprawdziany na początku i na końcu obozu, jeździliście na mecze towarzyskie, po prostu długo razem przebywaliście.
Dzięki temu technikę mieliśmy bardzo dobrą, jak pojechałem do Francji to technicznie i fizycznie byłem lepiej przygotowany od zawodników francuskich. Jednak my jako reprezentacja graliśmy 5 meczów mistrzowskich i kilka sparingów w sezonie, a oni grali na okrągło, w sezonie wliczając ligę to było około 40 spotkań. Żeby podnosić poziom zawodnicy muszą wyjeżdżać grać do Francji, a reprezentacja musi rozegrać więcej meczy kontrolnych. We Francji gra dużo Gruzinów, Hiszpanów czy Portugalczyków i poziom tych reprezentacji się podniósł.
-Zagrałeś w pierwszej reprezentacji 38 spotkań i po meczu z Francją w 1984 roku wyjechałeś do tego kraju grać w I ligowym USU Ussel, jaka była historia tego wyjazdu?
Kiedy na zgrupowaniach kadry oglądaliśmy mecze Pucharu 5 Narodów pasjonował mnie francuski styl gry, w końcu kiedy trener Wiejski zaczął odmładzać reprezentację podjąłem decyzję, że jeżeli się nadarzy okazja to chciałbym zagrać w lidze francuskiej. Wcześniej do Francji wyjechali Heniek Krawczuk i Grzesiek Gąsiorowski, kontakty miał też Andrzej Kopyt, ja też miałem kontakt przez ówczesnego sekretarza federacji szwajcarskie, w końcu dostałem dokumenty, które były potrzebne żebym tam pojechał.
-Jak zostałeś przyjęty we Francji?
Kiedy przyjechałem z rodziną do Ussel i podpisałem kontrakt, sekretarz klubu zaraz to ogłosił w restauracji, że przyjechałem, dostałem brawa, tam wszyscy tym rugby żyją. W tamtym czasie Ussel był w I lidze i miałem można powiedzieć zawodowy kontrakt, byłem zatrudniony w merostwie, ale moja praca to była gra w rugby. Do Ussel raz w miesiącu przyjeżdżał Jacques Chirac jak był merem Paryża czy premierem. Najpierw do restauracji na móżdżek cielęcy czy nogi wołowe, a potem było spotkanie oficjalne. Rozmawialiśmy wtedy o wszystkim, przesympatyczny człowiek, kiedyś podarowałem mu krawat Polskiego Związku Rugby. On praktycznie organizował pieniądze dla klubu, jego przyjacielem był Henri Pinault, obecnie miliarder, namówił go żeby wspierał rugby i tak robił, zatrudniał zawodników, dawał pieniądze. A wracając do Chiraca, jak już został prezydentem to nie przyjeżdżał, ale wymienialiśmy się kartkami świątecznymi. Dla rugby to był najlepszy francuski prezydent, znał się na tym.
-W 1990 roku zagrałeś ostatni mecz w reprezentacji, drużyna, która w 1990 roku zmierzyła się z Francją w Le Creusot składała się prawie wyłącznie z zawodników grających we Francji.
Ta drużyna nie była zgrana, spotkaliśmy się dwa dni przed meczem, a powinniśmy tydzień wcześniej, wtedy wynik byłby na pewno lepszy.
-Któryś z tych 39 meczów zapamiętałeś szczególnie?
Było dużo takich spotkań, dla mnie każdy mecz to była nauka, patrzyłem jak się filarzy francuscy czy rumuńscy wiązali i potem to wykorzystywałem we własnej technice. Wspomnę mecz z Włochami w Warszawie w 1977 roku, wygraliśmy 12:6, to nie był wysoki wynik, ale wszyscy zagrali na dobrym poziomie, a przeciwnik to była wtedy szósta drużyna w Europie po Pięciu Narodach.
-W 1990 roku zmieniłeś też Ussel na Draguignan, następnie był Yutz i Metz.
Draguignan to była II liga, drużyna grająca fizycznie, dużo na kontakcie, jak w Pucharze Francji przyjechała tam drużyna I ligowa to nie wygrała. Nie tolerowali jak ich młyn się cofał, bo zaraz w ruch szły pięści. Jednak po sześciu latach na południu Francji chciałem mieszkać bliżej Polski, a z Yutz czy Metz do Warszawy było trochę ponad tysiąc kilometrów, a z południa ponad dwa.
-Po zakończeniu kariery zawodniczej zostałeś trenerem RC Metz, drużyny w której grałeś.
W Ussel grał z nami w II linii Thierry Picard, reprezentant Francji, jak byłem w Metzu to go ściągnąłem i w sezonie 1996-1997 razem prowadziliśmy pierwszy i drugi zespół. Ekipa Metzu była wtedy mocna i niewiele brakowało żeby wejść do I ligi. Później trenowałem drużyny kobiece w Yutz i Metz oraz dzieci. Teraz do Metz wróciły ambicje pierwszoligowe, trzy lata temu prezydent Metzu ściągnął trenera Ludovica Merciera, byłego reprezentant Francji i zawodnika m.in. Béziers. Trener dostał dobre pieniądze i możliwość wzmocnienia składu. Mimo wyłożenia dużych pieniędzy przez dwa lata wyników nie było i w zeszłym roku byli zawodnicy i działacze postanowili to zmienić. Poprosili żeby honorowym prezydentem został Morgan Parra, który urodził się w Metz i jak miał trzy lata to jeździł z nami na mecze, stał za słupami, siedział na ławce rezerwowych czy był w szatni i tu oczywiście zaczął grać w rugby. Parra, który grał w Clermont, a od tego sezonu w Stade Français, zgodził się i teraz przyjeżdża z Paryża żeby rozmawiać, koordynować, zobaczymy co z tego wyjdzie.
-Co na emeryturze robi Zbigniew Kasiński?
Dużo podróżuję, w Jordanii mieszkałem u Beduinów, wędrowałem po Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie czy Nowej Zelandii, bo od 60 roku życia chodzę piechotą albo jeżdżę na rowerze. W ciągu roku przechodzę dystans pomiędzy 3, a 4 tysiące kilometrów. Po za tym joga, półtorej godziny dziennie.
-Nadal grasz w rugby?
Mamy taki międzynarodowy „klub”, Włosi, Francuzi i ja Polak, co dwa lata jeździmy do Argentyny, mamy kontakt z uniwersytetem w Cordobie. Jak Francja gra z Anglią u nich to my tam jedziemy dwa dni wcześniej i też gramy mecz. Mając 72 lata to takie sympatyczne rugby, czasami kontakt jest, czasami nie ma. W polskim rugby brakuje takiego kontaktu, żeby byli zawodnicy się spotykali, rozmawiali. We Francji obojętnie na jakim poziomie, czy to jest pierwsza reprezentacja, czy juniorzy, ci starsi zawodnicy przychodzą, rozmawiają. Taki 18, 19-latek otrzymuje takie wsparcie, dobre słowo, poradę, która go zmotywuje żeby lepiej grał. U nas w Metz czy Ussel jest podobnie, mamy taki kontakt z zawodnikami, jak ktoś jest chory czy buduje dom to zbieramy się w sześciu czy dziesięciu i jedziemy do niego. Na tym to polega.
-Wspominałeś, że trenowałeś dzieci, nadal to robisz?
W każdym klubie jest szkółka rugby, 4-5 latki, zajęcia z nimi prowadzą byli zawodnicy nazywani „Dziadkami Rugby” do których się zaliczam. Zajęcia są w środy w i soboty bo w te dni dzieci maja wolne i nie chodzą do szkoły. Ćwiczymy z nimi technikę indywidualną, podania, podania i jeszcze raz podania, to jest baza, potem do tego trzeba tylko dodać szybkość. To jest fantastyczne kiedy się patrzy na te maluchy. Dziewczynki są bardzie skoordynowane, manualne, dynamiczne, nawet agresywne i wiedzą czego chcą, chłopcy tacy nie są, oni mają to dopiero w wieku 7-8 lat.
-Reasumując we Francji po prostu wszyscy „żyją rugby”.
U nas jak zbliża się mecz to na trening przychodzi ponad trzydziestu zawodników. Jak pierwszy zespół gra sparing to pozostali stoją za barierką i tylko czekają żeby móc wejść na boisko, a jak już wejdą to żeby grać jak najdłużej, na tym to polega. Po drugiej stronie stoją kibice, sączą Ricard (pastis, popularny francuski likier anyżowy - przyp. JW) i cały czas komentują, a dlaczego on zszedł, dlaczego ten wszedł za niego, dosłownie żyją rugby. Bo rugby trzeba żyć!
Warszawa 27.10.2022
Zdjęcia z archiwum Zbigniewa Kasińskiego
Zbigniew "Kasa" Kasiński, ur. 22.08.1949 w Warszawie. Absolwent Szkoły Rzemiosła Artystycznego w Krakowie. Zawodnik Orła Warszawa (1972-1973), AZS AWF Warszawa (1973-1984: złote medale mistrzostw Polski seniorów 1977, 1979, 1980, 1981, 1982, 1984; srebrne 1974, 1975, 1983; brązowe 1976, 1978), USU Ussel (Francja, 1984-1990), RC Dracenois Draguignan (Francja, 1990-1992), ESC Yutz (Francja, 1992-1994), RC Metz Moselle (Francja, 1994-1996). Pierwsi trenerzy Zbigniew Janus i Andrzej Kopyt. Instruktor rugby (1979). Trener seniorów RC Metz Moselle (z Thierry Picardem 1996-1997). W reprezentacji Polski rozegrał 39 meczów, zdobył 36 punktów, występował na pozycjach filara i wspieracza. Debiutował 03.11.1974 w meczu z CSRS rozegranym w Warszawie (4:3), zagrał cały na pozycji filara.