Rekordowa Anglia zdobywcą Pucharu 6 Narodów13.03.2017
TweetPrzed startem tegorocznej rywalizacji o Puchar Sześciu Narodów mówiło się o wzmacniającej się Francji, doświadczonej Walii oraz Irlandii, która jesienią pokonała All Blacks. Chyba jednak nikt nie spodziewał się, by któraś z wymienionych drużyn rzeczywiście mogła zatrzymać Anglię. Eddie Jones wydaje się być magikiem, pod którego ręką rozkwitają zarówno kwiaty wiśni, jak i róże. Te ostatnie mają tak ostre kolce, że są o krok od pobicia rekordu All Blacks...
Do końca rozgrywek została nam jeszcze jedna kolejka, więc za wcześnie na podsumowanie. Analizę postawy Szkocji (o której mało kto wspominał przed startem P6N), czy zaciętych bojów, jakie toczyły Walia, Irlandia oraz Francja przeprowadzimy za tydzień. Skupmy się na Anglii i fenomenie ekipy, która pod względem personalnym nie zmieniła się znacząco od czasu blamażu w Pucharze Świata, a jednak myśl taktyczna odmieniła jej oblicze o 180 stopni.
Anglia Stuarta Lancastera była równie bezbarwna, jak sam szkoleniowiec. Zawsze z tą samą, kamienną twarzą i napięciem, które wydawało się mówić "wylewam siódme poty, myślę, kombinuję, ustawiam i przestawiam, ale nie odnajduję się w tej pracy". Niestety, ten selekcjoner to była pomyłka. Nie potrafił wykrzesać ze swoich podopiecznych blasku, jakim świecą nieprzerwanie od 18 meczów! Dokonał tego dopiero Eddie Jones, który podczas Pucharu Świata napisał kawał historii z reprezentacją Japonii.
Przypomnijmy, że urodzony w Australii szkoleniowiec wszedł na rynek pożądanych trenerów, po objęciu australijskich Brumbies w 1998 roku. W latach 2001-2005 prowadził Australię, uczestnicząc w pamiętnym finale, w którym drop goal Jonny'ego Wilkinsona pogrążył Wallabies w dogrywce. Potem prowadził Saracens, Reds, był asystentem trenera w kadrze RPA, a w 2009 trafił do Japonii. Najpierw prowadził jeden z tamtejszych zawodowych klubów, by w 2012 objąć drużynę narodową. W 2015 podczas pierwszego meczy fazy grupowej Japonia pokonała RPA! Potem uległa Szkocji, ale wygrała z Samoa i USA. To nie wystarczyło. Japonia stała się pierwszą drużyną w historii, która nie wyszła z grupy mimo trzech zwycięstw.
Po krótkim epizodzie w Stormers, udało się ściągnąć go do Anglii, gdzie ponownie pokazał klasę. Udało mu się pogodzić umiejętności rozgrywania akcji z techniką kopania Georga Fora i Owena Farrela. Stworzył niezwykle silną i zdeterminowaną formację młyna, a Jonathan Jospeh i Mike Brown, pod jego ręką stali się liderami zespołu w grze ofensywnej. Stosuje niekonwencjonalne metody - jak choćby pisanie listów (nie emaili) do swoich zawodników. Przypomina w nich o diecie, pracy nad sobą. W niezwykły sposób buduje ducha drużyny, która przestała już na dobre być zbiorem indywidualności, a stała się jednym organizmem.
Teraz, po rekordowym zwycięstwie 61:21 nad Szkocją Anglia zapewniła sobie drugi z rzędu Puchar Sześciu Narodów. Za tydzień z Irlandią zagra o Potrójną Koronę, Wielki Szlem oraz rekord. Jak dotąd, w międzynarodowej elicie - tzw. "Tire 1", najwięcej meczów z rzędu wygrała Nowa Zelandia. Wiceliderzy rankingu światowego już wyrównali ten wynik, a w Dublinie spróbują go odczarować. All Blacks nie złamali go już przynajmniej dwukrotnie, zawsze zatrzymując się na "magicznej" liczbie "18".
Jak to się potoczy? Irlandia wciąż jest na drugim miejscu w tabeli i zrobi wszystko by tam pozostać. Zwłaszcza grając przed własną publicznością. Mimo, że stawką nie będzie ostateczny triumf, to będzie prawdopodobnie najbardziej zażarte spotkanie ostatniej rundy.
Źródło: KC, www.rugbypolska.pl