All Blacks show17.10.2015
TweetDwa pierwsze ćwierćfinały tegorocznego Pucharu Świata były tylko potwierdzeniem, że prawdziwe emocje dopiero przed nami. To był zupełnie różne pojedynki, a jednak każdy z nich na pewno na długo zapadnie w pamięci kibiców rugby.
Walia miała przełamać swoją fatalną passę meczów przeciwko przeciwnikom z południowej półkuli i była bardzo blisko realizacji tego celu. Fantastyczne, indywidualne zagranie Dana Biggara, którym posłał na pole punktowe Garetha Daviesa, do 75. minuty było jedynym przyłożeniem meczu. Wspomniany łącznik ataku był bezbłędny z podstawki, ale nie mylił się również jego oponent Handre Pollard, który trafiał z każdej, nawet najtrudniejszej pozycji.
To była prawdziwa bitwa, w której żadna ze stron nie chciała odpuścić choćby skrawka pola. Obrona po obu stronach była po prostu fenomenalna. Springboks kilka razy pokazali, że jeśli pozwolić ich atakowi rozwinąć skrzydła, to stają się bardzo groźni. Walijczycy odrobili zadanie domowe i do takich sytuacji dopuszczali sporadycznie. Jednak Damian de Allende, kiedy tylko dostawał piłkę w dłonie stwarzał zagrożenie i widać było, że jako jeden z niewielu umie radzić sobie z presją defensywy Walii.
Obie strony walczyły z sercem i obie miały swoje szanse by rozstrzygnąć mecz. Ostatecznie zrobił to Fourie du Preez. Kapitan RPA przyłożył w narożniku po młynie dyktowanym i fantastycznym podaniu na kontakcie od Duane Vermeulena. Tym samym ustalił wynik spotkania na 23:19.
Chwila, gdy padł na pole punktowe, była chwilą, która złamała serca wszystkich, licznie zgromadzonych na trybunach kibiców Walii. Drużyna Warrena Gatlanda wraca do domu z ogromnym niedosytem, bo po wyjściu z grupy śmierci, pomimo wielu kontuzji, naprawdę byli wielkim faworytem do gry w półfinale… Tymczasem pozostała tylko masa goryczy.
Drugi z ćwierćfinałów zakończył się w pewnym sensie sensacją. Tak należy traktować zwycięstwo Nowej Zelandii nad Francją aż 62:13! Trójkolorowi mieli przywołać demony Cardiff sprzed ośmiu lat. Mieli pokazać, że nadal potrafią grać i wygrywać z All Blacks, a zamiast tego nie potrafili poradzić sobie z tempem, jakie narzucili ich rywale.
Jedyne przyłożenie, jakie zdobyli podopieczni Philippe Saint-Andre padło w dość przypadkowej sytuacji i było efektem rzytomnego zachowania i determinacji Louisa Picamoles. Poza tym niewiele było chwil, w których Francuzi łapali rytm. W zasadzie ich jedynym jasnym punktem w ofensywie był Wesley Fofana, który ma wrodzoną zdolność do wymykania się szarżom. Był jednak mocno osamotniony…
Tymczasem All Blacks położyli na stół wszystkie najlepsze karty. Twórca sukcesu Anglii z 2003 roku, Clive Woodward, zapytany w przerwie o możliwość zmartwychwstania Trójkolorowych w drugiej odsłonie, zaczął się śmiać. Zanim udzielił odpowiedzi zapytał, czy na pewno o to słowo chodziło… - To niemożliwe. Właśnie mieliśmy okazję obserwować najlepsze rugby, jakie ktokolwiek grał w tym Pucharze Świata. Francja jest bez szans.
To było wielkie, ale jednostronne widowisko. Aż żal było patrzeć na Trójkolorowych którzy są rozbijani w pył mimo tylu pięknych tradycji i wspaniałej historii dyscypliny. Bo jak inaczej nazwać taki wynik, jeśli nie pogromem?
Francuzi i Walijczycy wracają do domu ze spuszczonymi głowami. W niedzielę honoru Starego Kontynentu w walce o półfinał będą bronić Irlandczycy i Szkoci.
Tekst: Kajetan Cyganik (RugbyPolska.pl)
Fot. Tomasz Plenkowski (RugbyPolska.pl)