Prawdziwa stolica rugby23.09.2015
TweetTwickenham może być sercem angielskiego rugby, a Nowa Zelandia miejscem, gdzie rodzą się najbardziej utalentowani zawodnicy, ale prawdziwą stolicą naszego sportu jest miasteczko Rugby. Miejsce, gdzie wszystko się zaczęło.
Dni wolne od meczów Pucharu Świata należy odpowiednio wykorzystać. A co może być lepszym pomysłem od odwiedzin w mieście, od którego nasza dyscyplina wzięła swoją nazwę i z którą wiąże się legenda Williama Webba Ellisa? Chyba nic. Zwłaszcza, że Rugby od Londynu dzieli zaledwie godzina jazdy pociągiem przez łagodne wzgórza, pastwiska pełne owiec i pola uprawne. Widoki bardzo malownicze, zwłaszcza, że powoli zaczyna się jesień i wszystko nabiera rudobrązowego odcieniu.
Już na stacji, przyjeżdżających podróżnych witają postacie rugbistów Anglii i Walii z wyciętymi twarzami. Można więc na starcie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie obok wielkiego napisu „Welcome to Rugby”. Dalej jest już tylko ciekawiej.
Miasto, bardzo pieczołowicie przygotowało się na Puchar Świata. Całe centrum udekorowano flagami i chorągiewkami. Powstała ogromna strefa kibica, w której przy piwie, w doskonałej atmosferze można oglądać wszystkie mecze, brać udział w konkursach i sprawdzać swoją wiedzę na temat dyscypliny.
Co więcej w Rugby z okazji mistrzostw zorganizowano dwa festiwale. Pierwszy trwa od startu do zakończenia czempionatu i wiąże się z licznymi atrakcjami: projekcjami filmów, koncertami, ale również spotkaniami i wykładami. Jeden z nich poprowadzą zwycięzca Pucharu Świata w 2003 Paul Grayson, Rob Eastaway (autor książki „Ukryta matematyka sportu”) oraz prezenter telewizyjny Hugh Hunt. W trójkę, panowie pokażą jak sprawić by piłka do rugby latała – ze sportowego i naukowego punktu widzenia. Będą podawać, podkręcać i kopać. I to tylko jedno z wielu podobnych wydarzeń!
Drugi festiwal do Rugby Food & Drink Festival, który rozpoczyna się 24 września i potrwa cztery dni. Jeśli więc ktokolwiek z Was jest w Anglii warto wybrać się w tych dniach do Rugby i zakosztować tej wspaniałej atmosfery. Przy tej okazji od razu warto polecić pub Merchants Inn, w którym serwują fantastycznie fish & chips (sprawdzone przez obu naszych dziennikarzy) oraz kilkanaście rodzajów piwa, w szczególności lokalnych „ale”, które nie wszystkim przypadną do gustu. Barmani pozwalają spróbować kilku rodzajów trunku przed wyborem właściwego, więc warto wybrać się tam na lunch (serwowany między 12 a 15) oraz porządną pintę angielskiego specjału. Zwłaszcza, że w środku klimat jest bardzo rugbowy. Oglądanie meczów Pucharu Świata w takim otoczeniu to zupełnie nowe przeżycie.
Wróćmy jednak na ulice Rugby. Jest to typowe, małe, angielskie miasteczko z wiktoriańską zabudową. Wiele budynków ma ponad 100, a nawet 200 lat i oczywiście są pełne uroku. Bezwzględnie należy chodzić z głową podniesioną do góry, bo na parterze mieszczą się sklepy, a to co najciekawsze (poza witrynami, gdzie dominuje wystrój związany z mistrzostwami bez względu na branżę sklepu) znajdziemy piętro wyżej.
Mieliśmy szczęście spotkać się z niezwykle miłym przyjęciem, ponieważ na początek w podróż przez miasto zabrało nas dwóch przewodników z Visitors Centre. Josephine i Ken mówili ze wspaniałym angielskim akcentem i opowiedzieli nam mnóstwo historii związanych z miastem, szkołą oraz oczywiście narodzinami i tradycjami rugby. Pokazali nam najstarsze budynki w mieście, pochodzące z XIV wieku (!), budynek, w którym mieścił się zakład szewski Williama Gilberta, a także liczne, wmurowane w chodniki tabliczki upamiętniające największych zawodników oraz najważniejsze wydarzenia w historii rugby.
Zabrali nas również pod pomnik Williama Webba Ellisa. Ponieważ nie istniały żadne portrety, przedstawiające go za młodu, artysta Graham Ibbeson wyrzeźbił postać z brązu na wzór syna legendarnego twórcy dyscypliny. Można go podziwiać pod ścianą szkoły, w otoczeniu dwudziestu flag krajów grających w Pucharze Świata, u których stóp znajdują się rzeźbione w granicie płytki z symbolami federacji. Po drugiej stronie ulicy ustawiono dwa ukwiecone trofea mistrzowskie. Ten wywalczony w 2003 roku przez reprezentację męską i ten z 2014 roku, po który sięgnęły Angielki.
Tuż obok mieści się sklep z artykułami i pamiątkami rugby, przez który wchodzi się do muzeum Williama Webba Ellisa. Są tu jedne z pierwszych piłek, buty do rugby z XIX wieku, mnóstwo zdjęć, koszulek i innych wspaniałych pamiątek, jak choćby dwie ściany klubowych krawatów, czy słynne czapki (cap), należące do poszczególnych klubów. Jest też stanowisko do szycia piłek, na którym niemal codziennie zasiada szewc i tradycyjną metodą wykonuje piłki ze skóry. Pracownia jest niewielka, ale potrafi przenieść w czasie do początków rugby.
Najważniejsza w Rugby jest oczywiście szkoła. Tradycyjna, z internatem, w której uczą się dzieci i młodzież pomiędzy 11 a 18 rokiem życia. Wszyscy obowiązkowo chodzą w mundurkach – dziewczyny mają długie szare spódnice, koszule i sweterki, a chłopcy marynarki, koszule i krawaty. Wszystkie te części garderoby można nabyć w szkolnym sklepie, w którym przybory szkolne mieszają się z pamiątkami, a sprzęt do treningów z koszulkami klubowymi przeznaczonymi dla turystów.
Z tego właśnie miejsca rozpoczęła się nasza podróż po szkole, a raczej jej niewielkiej części, bo na wejście do wnętrz trzeba niestety zdobyć specjalne pozwolenie. Weszliśmy jednak na boisko, na którym William Webb Ellis dał początek rugby. Murawa była idealnie przystrzyżona i bardzo miękka. Trenuje na niej pierwsza drużyna, zrzeszająca chłopców z dwóch najwyższych klas. Wszystkich drużyn jest kilkanaście. Trenerzy oceniają, do której kwalifikuje się uczeń, a jeśli robi postępy, może „awansować”. Podobnie w drugą stronę. Jeśli się nie przykładasz – jesteś przesunięty do słabszej ekipy.
Hasłem szkoły jest „Orando Laborando”, czyli „Przez Modlitwę i Pracę”. Dlatego ważnym miejscem jest szkolna kaplica z piękną wieżą, górującą ponad boiskami sportowymi. W środku poza niezwykłą atmosferą starych kościołów, również znajdziemy elementy związane z rugby. W rogu, pod tablicami z nazwiskami wszystkich dyrektorów szkoły znajdziemy postać chłopca z piłką pod pachą. „Jajo” znajduje się również na szczycie organów, czy balustradzie prowadzącej na ambonę.
Obok, w mniejszej kaplicy znajdują się tablice z nazwiskami wszystkich uczniów Szkoły Rugby, którzy zginęli w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Podczas Remembrance Day, odbywają się tu kilkudniowe obchody, celebrujące pamięć o poległych.
Szkoła pamięta również o innych swoich wielkich absolwentach. Poza licznymi reprezentantami Anglii, Szkocji, czy Walii w rugby, byli to również Lewis Carroll, poeta Rupert Brook, czy były premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain.
Zwieńczeniem naszego zwiedzania miały być odwiedziny w Rugby Gallery and Museum, gdzie mieści się wystawa 21 prac inspirowanych dyscypliną. Tak też się stało, ale obrazy i instalacje oglądaliśmy w wyjątkowym towarzystwie. Chwilę po naszym przybyciu, pod budynkiem muzeum pojawił się Gavin Hastings, który tego wieczoru w ramach festiwalu miał zaplanowane kilkugodzinne spotkanie z kibicami. „Big Gav” jest uważany za najlepszego rugbistę, jaki kiedykolwiek grał w Szkocji. W kraju jest traktowany tak, jak Anglicy traktuję Jonny’ego Wilkinsona.
Były obrońca i kapitan Szkocji okazał się niezwykle otwartym i sympatycznym człowiekiem. Odwiedził Poznań, kiedy w Wielkopolsce odbywały się mistrzostwa Europy U18, ponieważ jego syn grał w reprezentacji Szkocji. Był pod dużym wrażeniem naszego kraju i wspominał, że jego syn mocno się czerwienił, kiedy zaczęły podrywać go polskie dziewczyny. Dopytywał też o stan rugby w Polsce, a przede wszystkim rugby młodzieżowe i rozwój propagowanie sportu wśród najmłodszych.
To było doskonałe zwieńczenie całego dnia w światowej stolicy rugby, po którym mamy dla was jeden przekaz: jeśli będziecie w Anglii i nie odwiedzicie Rugby – popełnicie śmiertelny grzech!
Tekst i Fot. Kajetan Cyganik