Przegląd Lig Świata21.06.2021
TweetPremiership - Anglia
• Niesamowitych emocji dostarczył nam pierwszy półfinał Premiership, w którym Bristol Bears (najlepsza drużyna sezonu zasadniczego) podejmowali Harlequins. Przez pierwsze pół godziny gospodarze dominowali na boisku, a cztery fantastyczne, szybkie akcje kończyli przyłożeniami na skrzydłach. Prowadzili 28:0, a błyszczeli zwłaszcza Charles Piutau (grający przedostatni mecz w ich barwach; gdy schodził z boiska na początku drugiej połowy, miał na koncie 125 m i pięciu pokonanych obrońców) i Max Malins (dwa przyłożenia i asysta). Dopiero w końcówce pierwszej połowy mecz się wyrównał i choć Harlequins nie zdołali wykorzystać swojego okresu przewagi, tuż przed końcem Alex Dombrandt dość szczęśliwie złapał piłkę i pomknął samotnie na pole punktowe rywali. Do przerwy było 28:5 dla Bears. Początek drugiej połowy wstrząsnął Bristolem: zaraz na początku przyłożenie zdobył Tyrone Green, w ciągu kwadransa koledzy dorzucili dwa kolejne i Quins zmniejszyli stratę do czterech punktów. Sędzia unieważnił przyłożenie Bears po pięknym (ale minimalnie do przodu) offloadzie Semiego Radradry, ale gospodarze wreszcie odpowiedzieli trzema punktami z karnego. Londyńczycy jednak też mieli szanse – Dombrandt tuż przed polem punktowym został wypchnięty w aut, a chwilę potem przyłożenie Quins unieważniono po kolejnym minimalnym przodzie. Bristolczycy mieli szansę na przyłożenie, ale w ostatniej chwili swój zespół uratował szarżą świetny Louis Lynagh, a moment później piękną akcję przeprowadzili skrzydłem goście i na tablicy wyników tuż przed końcowym gwizdkiem pojawił się remis 31:31.
• To nie był koniec emocji. W pierwszej części dogrywki najpierw Callum Sheedy z karnego z 40 m trafił w słupek, a potem Harlequins zadomowili się pod polem punktowym rywali i po serii korzyści, w 15. minucie Tyrone Green zdobył przyłożenie, wyprowadzając londyńczyków pierwszy raz w tym spotkaniu na prowadzenie (38:31). Drugą połowę lepiej zaczęli Bears, a po pięciu minutach swoje trzecie przyłożenie w tym meczu zdobył dla nich Max Malins. Callum Sheedy podwyższenie wykonywał z niezbyt łatwej pozycji z dropa i znowu trafił w słupek (ale to zrozumiała decyzja: remis na koniec dogrywki nic by nie dał gospodarzom, bo wówczas decydowałaby liczba przyłożeń, a tych rywale mieli o jedno więcej). Bears walczyli o kolejne punkty, ale chwilę potem zostali na boisku w trzynastkę w wyniku dwóch kontuzji (zszedł m.in. Semi Radradra), a w ostatniej akcji meczu Joe Marchant zanotował siódme przyłożenie dla londyńczyków, którzy ostatecznie wygrali 43:36. Niesamowite widowisko, które przejdzie do historii Premiership.
• Drugi półfinał był powtórką meczu sprzed tygodnia, gdy po emocjonującym widowisku Exeter Chiefs, choć przegrywało z Sale Sharks już 16 punktami, ostatecznie wyszarpało zwycięstwo jednym oczkiem. W ten weekend mecz o wyższą stawkę znacznie lepiej zaczęli Chiefs, którzy po 10 minutach prowadzili 12:0 (oba przyłożenia zdobyte przy grze w przewadze po żółtej kartce Manu Tuilagiego). Gdy Tuilagi wrócił na boisko, gra się wyrównała, ale po wymianie ciosów Chiefs utrzymali wypracowane na początku prowadzenie – po pierwszej połowie wygrywali 22:13. Na początku drugiej połowy Sharks zbliżyli się na pięć punktów, ale w kolejnej fazie gry, mimo wyrównanego jej obrazu, Chiefs ponownie odskoczyło na czternaście oczek. Sharks zerwali się jeszcze do walki i dorzucili przyłożenie z podwyższeniem na 10 minut przed końcem meczu, ale Chiefs zagwarantowali sobie sukces karnym trzy minuty przed końcem. Sale walczyło, ale na zniwelowanie 10 punktów straty było za późno. Ostatecznie Exeter Chiefs przybliżyli się do obrony tytułu mistrzowskiego wygrywając 40:30. Do finału ligi awansowali szósty raz z rzędu (a pamiętajmy, że w Premiership grają zaledwie od 2010). Sam Simmonds tym razem bez przyłożenia, ale jego brat Joe z 15 punktami z kopów. Dla Sale Sharks, które miało znakomitą końcówkę sezonu zasadniczego, ten wynik na pewno jest rozczarowaniem.
• Swoją drogą, przed półfinałami ogłoszono najlepszą piętnastkę sezonu i najlepszego gracza. W najlepszej piętnastce najwięcej – pięciu zawodników – z Bristol Bears, poza tym po trzech z Exeter Chiefs i Harlequins oraz po jednym z czterech innych klubów, w tym ostatniego półfinalisty Sale Sharks (trochę to zaskakujące). A najlepszym zawodnikiem został (bez zaskoczenia) Sam Simmonds.
• W drugim spotkaniu finałowego dwumeczu Championship nic już zmienić się nie mogło – po zwycięstwie 60:0 w pierwszym starciu Saracens byli pewni powrotu do elity. W pierwszej połowie niedzielnego meczu Ealing Trailfinders pokazywali, że różnica poziomów nie jest aż tak dramatyczna, jak na to wskazywał wynik poprzedniego meczu. Już w pierwszej akcji meczu zdobyli karne przyłożenie i do przerwy remisowali 10:10. W drugiej połowie swą wyższość udowodnili jednak Saracens, którzy ostatecznie wygrali 57:15. I to pomimo faktu, że pięciu graczy powołanych do British & Irish Lions zeszło z boiska na 25 minut przed końcem.
Top 14 - Francja
• W finale Top 14 będziemy mieli powtórkę z finału Champions Cup – o Bouclier de Brennus powalczą Tuluza i La Rochelle. Trudniejsze zadanie w półfinale miała ta pierwsza ekipa.
• Tuluzańczycy podejmowali Bordeaux-Bègles. Mieli znakomity początek, jako pierwsi zdobyli przyłożenie (zaliczył je Romain Ntamack) i po pierwszej połowie prowadzili 14:7. Początek drugiej połowy był lepszy w wykonaniu graczy z Bordeaux – po kwadransie (karny z dużego dystansu Matthieu Jaliberta i przyłożenie Nowozelandczyka Bena Lama) wyszli na jednopunktowe prowadzenie. Chwilę potem jednak czerwoną kartkę zobaczył ich środkowy Ulupano Seuteni (praktycznie znokautował wysoką szarżą Ntamacka, którego zniesiono z boiska na noszach – w finale niestety raczej nie zagra) i ostatnie 20 minut musieli radzić sobie w osłabieniu. Co prawda na karnego Thomasa Ramosa odpowiedzieli karnym Matthieu Jaliberta i wrócili na prowadzenie, ale na przyłożenie z podwyższeniem Thomasa Ramosa (w sumie 19 punktów w meczu) nie zdołali odpowiedzieć tym samym. Parę minut przed końcem kolejnym karnym Jaliberta zmniejszyli stratę, ale przegrali ostatecznie 21:24.
• W piątkowym półfinale La Rochelle podejmowało Racing 92. Na początku mecz toczył się kop za kop, aż po 30 minutach na skrzydle przedarł się Arthur Retière (jedyne przyłożenie w całym meczu) i do przerwy La Rochelle prowadziło 16:6. W drugiej połowie jedynymi punktami były kolejne trzy oczka z karnego, które dorzucił do dorobku roszelczyków Ihaia West (w sumie 14 punktów z kopów). Potem przez boisko przeszła intensywna ulewa, a w końcówce Racing próbował jeszcze odrobić straty, ale bez skutku: La Rochelle wygrało 19:6 i pierwszy raz w swojej historii awansowało do finału Top 14.
Super Rugby - Nowa Zelandia, Australia
• Skończyły nam się atrakcje związane z Super Rugby w tym sezonie. W finale rozgrywek Super Rugby Trans-Tasman spotkały się w Auckland dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego, obie z Nowej Zelandii, miejscowi Blues oraz Highlanders z Dunedin. Do finału nie dostali się Crusaders (to pierwsze trofeum od lat, które drużynie z Christchurch wymknęło się z rąk) – wszystkie trzy drużyny miały komplet zwycięstw w sezonie zasadniczym i awansie decydował bilans małych punktów. I choć obaj finaliści trafili do finału dzięki skutecznej grze ataku, finał zdominowała obrona. Ekipa gospodarzy zdobyła jedyne przyłożenie w pierwszej połowie i na jej koniec prowadziła 13:6. W drugiej połowie trzy kolejne karne gości pozwoliły im wyjść na dwupunktowe prowadzenie. Ostatnie minuty należały jednak do Blues: na 10 minut przed końcem dzięki karnemu zyskali jednopunktową przewagę, a losy meczu przesądzili przyłożeniem na trzy minuty przed upływem regulaminowego czasu gry (zawdzięczają je przejęciu w rucku Hoskinsa Sotutu, który następnie pokonał kilku obrońców i doniósł piłkę pod linię pola punktowego, a koledzy dokończyli akcję). Blues wygrali 23:15, wznosząc swój pierwszy puchar od niemal 20 lat. Highlanders byli znakomici w obronie, ale zdecydowanie zawiódł ich atak – nie zdobyli w meczu ani jednego przyłożenia. Kontrowersja po żółtej kartce dla jednego z przyjezdnych, Asha Dixona – jego szarsza z ramieniem uderzającym głowę przeciwnika zgodnie z obecnymi standardami zasługiwała jednoznacznie na czerwień, jednak na antypodach zdają się mieć znacznie liberalniejsze podejście do bezpieczeństwa zawodników.
Rainbow Cup - Irlandia, RPA, Szkocja, Walia, Włochy
• W Treviso odbył się finał turnieju Rainbow Cup. W nieco zaskakującym zestawieniu bo przecież przed rozpoczęciem tego nieco chybionego turnieju niemal nikt nie stawiał na to, że z Europy trafi do niego Benetton. Rywalem Włochów byli południowoafrykańscy Bulls. Ci wybrali się na północ bez trzech zawodników powołanych do reprezentacji Południowej Afryki, którzy dołączyli już do obozu przygotowawczego w Bloemfontein. No i bez Duane’a Vermeulena, także powołanego, ale póki co walczącego z kontuzją. Włosi wykorzystali przewagę swojego boiska, pokonując Bulls aż 35:8 – choć przecież i w tym spotkaniu nie byli faworytami. Gracze z Pretorii ostatnie punkty zdobyli w 30. minucie (był wtedy remis 8:8), a potem już punktowała już tylko drużyna z Treviso. Odniosła historyczny triumf – co prawda Rainbow Cup to tylko turniej towarzyski, format oryginalny, ale stawka była wyśmienita. A sukces nad najlepszą drużyną z Południowej Afryki, uczestnikiem Super Rugby – nie do przecenienia.
Élite 1 - Francja
• W finale kobiecych mistrzostw Francji (liga Élite 1) stanęły na przeciwko siebie dwie drużyny niezwykle spragnione trofeów – Blagnac i Romagnat. Ostatni raz w finale którakolwiek z nich pojawiła się niemal 20 lat temu, a na tytuł mistrzowski czekały odpowiednio od 1993 i 1995. Po emocjonującej końcówce po mistrzostwo sięgnęły dziewczyny z Romagnat: w ostatnich minutach Blagnac zdobyło przyłożenie i podwyższenie mogło dać im remis. Podwyższenie jednak się nie udało, a jedna z najwybitniejszych rugbystek świata, Jessy Tremouliere z karnego dorzuciła jeszcze trzy punkty do dorobku Romagnat, które wygrało 13:8.
Major League Rugby - USA, Kanada
• W Major League Rugby na największy hit zapowiadały się derby Kalifornii, które stanowiły praktycznie ostatnią szansę dla San Diego Legion na włączenie się do walki o play-off. Mimo, że mógł on pierwszy raz w tym sezonie zagrać na własnym stadionie, szansy nie wykorzystał i przegrał 13:19 po emocjonującej końcówce: na trzy minuty przed końcem zdobył jednopunktowe prowadzenie, ale stracił je w ostatniej akcji meczu. Sporo emocji swoim kibicom dostarczyła też druga drużyna z konferencji zachodniej, Utah Warriors, która podejmowała wiceliderów konferencji wschodniej, Rugby United New York. Gracze Salt Lake City w trzecim kolejnym meczu musieli odrabiać straty i znowu zrobili to skutecznie. Tym razem w końcówce odrobili 9 punktów i wygrali 29:28. Zwycięstwo odnieśli też liderzy konferencji wschodniej, Rugby ATL – pokonali najsłabszych w lidze Houston SaberCats 33:15. W tabelach konferencji niezmiennie na miejscach promowanych awansem do play-off drużyny z Los Angeles i Salt Lake City na zachodzie oraz z Atlanty i Nowego Jorku na wschodzie.
Currie Cup - Południowa Afryka
• W Południowej Afryce dla odmiany ruszyły rozgrywki nowego sezonu Currie Cup. W najwyższej dywizji w stawce te same siedem drużyn, które walczyły w rozgrywkach na przełomie roku – obrońcy tytułu Bulls, Sharks, Western Province, Lions, Cheetahs, Pumas i Griquas. Niestety na niższym poziomie brakuje Namibijczyków (czyli Welwitschias) oraz Gruzinów (którzy przed pandemią podpisali umowę o udziale w rozgrywkach, a potem wszystko się rozsypało). Już w pierwszym meczu niespodzianka: Pumas pokonały wyżej notowanych Lions i to aż 39:10 (w mediach drużynę z Johannesburga nazwano „wyleniałymi Lwami” – w drużynie pojawiło się kilku seniorów). Poza tym Griquas przegrali z Sharks 16:30, a obrońcy tytułu, Bulls (grający jednak tego samego dnia pierwszym składem w finale Rainbow Cup), przegrali z Western Province 19:48. Cztery przyłożenia w tym ostatnim meczu zdobył debiutujący w drużynie z Kapsztadu młynarz JJ Kotze.
United Rugby Championship - Irlandia, RPA, Szkocja, Walia, Włochy
• Ogłoszono format przyszłego sezonu Pro14, a raczej – taką nazwę wymyślili organizatorzy – United Rugby Championship. 16 zespołów podzielonych na cztery grupy: irlandzką, walijską, południowoafrykańską oraz szkocko-włoską. Tabela jest jedna wspólna, ale każdy zespół gra mecz i rewanż z trzema drużynami z tej samej grupy oraz po jednym meczu z dwunastoma pozostałymi ekipami. Dobrą wieścią jest to, że mecze ligowe mają odbywać się poza okienkami międzynarodowymi (w ostatnim sezonie właściwie mało kiedy widzieliśmy największe gwiazdy w składzie ich zespołów). Cieszy też odejście od systemu konferencji. Po 18 kolejkach sezonu zasadniczego osiem najlepszych drużyn w tabeli awansuje do play-off – tu pojedyncze mecze w ćwierćfinałach, półfinałach i wreszcie finał. Start planowany 24 września, finał w ostatni weekend czerwca. Format ma zatwierdzić jeszcze World Rugby, ale trudno oczekiwać tu problemów. Trwają też rozmowy z EPCR na temat dopuszczenia drużyn z Południowej Afryki do europejskich pucharów od sezonu 2022/23 – gdyby tak było, do Champions Cup miałyby awansować najlepsze drużyny każdej z grup oraz cztery kolejne najlepsze drużyny z tabeli sezonu zasadniczego.
• Przy okazji wiele pięknych słów o jednoczeniu półkul, nowych wyzwaniach. Ale choć hasło United by Name, United by Nature pięknie brzmi, trudno mi dopatrzeć się czegoś naturalnego w lidze zrzeszającej drużyny z dwóch końców świata – mam wrażenie, że nie było tu grosza refleksji nad tym, że globalny format był jednym z gwoździ do trumny Super Rugby. Choć liczbę wyjazdów starano się ograniczyć: każda drużyna z Europy rozegra w sezonie zasadniczym dwa spotkania w Południowej Afryce (podczas jednego wyjazdu), każda z ekip południowoafrykańskich – sześć meczów w Europie (zapewne w dwóch seriach po trzy spotkania). Ale czy to się uda? Przykład Rainbow Cup i rosnące liczby zachorowań w różnych krajach świata każą być ostrożnym – oby to nie był kolejny niewypał włodarzy Pro14.
Grzegorz Bednarczyk
Więcej informacji o rugby w kraju i na świecie przeczytasz na moim blogu „W szponach rugby” [kliknij]