Robert Małolepszy, Polsat Sport
Ponad 60 milionów Japończyków obejrzało mecz ich reprezentacji rugby przeciwko Szkocji, który zdecydował o tym, że do ćwierćfinałów rozgrywanych w tym kraju mistrzostw świata awansowali gospodarze. W weekend na pewno padnie kolejny rekord i to nie tylko w Japonii. Osiem pozostałych w turnieju drużyn staje do walki o strefę medalową. Transmisje wszystkich meczów na sportowych antenach Polsatu!
Fani rugby kochają Puchar Świata. Do Japonii przyleciała kolejna fala ponad 100 tysięcy kibiców, którzy uważają się za największych szczęśliwców spośród niemal pół miliona, których do Kraju Kwitnącej Wiśni przyciągnął rugbowy mundial. Za bilety na nadchodzące mecze zapłacili od tysiąca złotych w górę, ale nikt nie narzeka. Chętnych na wejściówki było ponad 5,5 mln. Biletów niespełna dwa miliony. Wyprzedały się w 98% jeszcze przed rozpoczęciem turnieju, który znów bije rekordy popularności. Nie zatrzymał go nawet tragiczny w skutkach Tajfun Higibis.
W sobotę, 19 października br. zaczyna się najbardziej fascynująca część japońskich mistrzostw. W grze pozostało już tylko osiem drużyn, wśród nich obrońcy tytułu Nowa Zelandia, oraz po raz pierwszy w historii – Japonia, której ostatni mecz ze Szkocją obejrzało ponad 60 milionów mieszkańców tego kraju! Japończycy w ćwierćfinale zagrają z RPA. Starcie Springboks (taki przydomek noszą rugbiści z Afryki, od nazwy jednej z temtejszych antylop) z "Walecznymi Kwiatami", jak mówi się z kolei o rugbistach z Japonii będzie prawdziwą wisienką na torcie tego weekendu.
Wcześniej trzy inne hitowo zapowiadające się spotkania. Sobotni, pierwszy ćwierćfinał - Anglia – Australia to choćby rewanż za finał PŚ z 2003 roku, gdy to Anglicy, grając w Australii, wygrali mecz w ostatniej sekundzie. Wtedy trenerem drużyny z Antypodów był Edi Jones, który prowadzi teraz… Wyspiarzy. Anglia tylko raz była mistrzem świata w rugby - we wspomnianym 2003 roku. Gdy drużyna i jej bohater Jonny Wilkinson, autor zwycięskiego kopu na bramkę z tzw. drop gola, ze wspomnianej ostatniej akcji meczu wróciła do kraju, w Londynie, na ulicach witało ją ponad 1,5 mln kibiców.
Australia ma na koncie dwa tytuły: z roku 1991 (w finale pokonała Anglię) i 1999 (w finale wygrała z Francją). Trener Kangurów Michael Cheika to stary kumpel szkoleniowca Anglii - wywodzą się z jednego australijskiego klubu Randwick - razem w nim grali, potem każdy z nich był szkoleniowcem tej drużyny. Obaj są Australijczykami z emigranckich rodzin. Jones ma japońskie korzenie, Cheika libańskie. Obaj mają tę samą obsesję - przegrali jako trenerzy finał mistrzostw świata. Jones wspomniany na wstępie w 2003 roku w Australii. Cheika w 2015 w Anglii. Prowadzona przez niego Australia poległa z Nową Zelandią 17:34.
Obaj słyną z poczucia humoru. Gdy na konferencji prasowej zapytano Cheikę o bilans, jaki jego Australia ma z prowadzoną przez Jonesa Anglią, a wynosi on 0:6 (ostatni mecz rozegrany w listopadzie zeszłego roku w Londynie, na Twickenham w obecności 76 tysięcy kibiców, wygrany przez gospodarzy 37:18) odpowiedział: Nie warto oglądać się do tyłu, bo tylko od tego szyja boli. Kogo teraz będzie boleć szyja, głowa i serce? Przegrany odpada i traci szansę na zdobycie Pucharu Webba Ellisa.
Drugi z ćwierćfinałów to pozycja obowiązkowa choćby ze względu na to, że grają w nim legendarni All Blacks. Nowa Zelandia chce trzeci raz z rzędu zdobyć tytuł mistrzów świata, ale na drodze ma Irlandię, która do turnieju przystępowała jako numer 1 światowego rankingu (Polska jest na 35 miejscu, na 105 krajów). Irlandczycy w 100-letniej historii rywalizacji z All Blacks wygrali z nimi tylko… dwa razy, ale te dwa zwycięstwa miały miejsce w trzech ostatnich meczach (pierwsze, historyczne 40-29, w 2016 roku, na wypełnionym 67 tysiącami kibiców stadionie Soldier Fields w Chicago, ostatnie w listopadzie 2018, w Dublinie 16:9).
Walia – Francja czyli ćwierćfinał numer trzy to europejski klasyk. Faworytami są Walijczycy, którzy wygrali tegoroczny, najstarszy na świecie i chyba najbardziej znany turniej rugby - o Puchar Sześciu Narodów (rozgrywany od 1882 roku). Ale to Francuzi mają patent na grę w finałach Rugby World Cup. Wprawdzie nie zdobyli go nigdy, ale trzykrotnie walczyli o złoto, a w półfinałach nie zameldowali się tylko dwa razy w 2015 i 1991 roku.
Francuzi poślą do boju najmłodszą parę łączników w turnieju czyli zawodników z numeremi 9 i 10 na koszulkach, którzy są głównymi reżyserami gry w meczu rugby. Łącznik ataku Romain Ntamack ma zaledwie 20 lat, w pierwszej reprezentacji rozegrał tylko 11 meczów, ale w 2018 roku z kadrą U'20 wywalczył mistrzostwo świata. Jego ojciec Emile grał z Francją na Pucharach Świata w 1995 (brąz) i 1999 roku (srebro). Łącznik młyna Antoine Dupont jest tylko dwa lata starszy od Ntamacka i ma sześć występów więcej w kadrze. Obaj mają być liderami Trójkolorowych w 2023, gdy Francją będzie gospodarzem kolejnych mistrzostw. Czy dadzą radę teraz? Przekonamy się w niedzielę.
No i wreszcie wisienka, a może i truskawka na torcie. Niedzielny, ostatni ćwierćfinał - Japonia - RPA. Cztery lata temu podczas turnieju w Anglii „Waleczne Kwiaty” pokonały „Springboks” 34:32 i to był początek szaleństwa.
Rugby w Japonii jest znane od ponad 150 lat. Reprezentacja tego kraju uczestniczyła we wszystkich turniejach Pucharu Świata, ale nigdy nie wyszła z grupy. Cztery lata temu też się to nie udało, na drodze stanęli Szkoci, którzy pokonali Japończyków 45:10 i wybili im z głów marzenia o grze w fazie pucharowej. Wspomniany na wstępie mecz z RPA oglądało wówczas w Japonii 800 tysięcy widzów. Kolejny, ten ze Szkocją… 18 milionów. I tak już zostało.
Gdy miesiąc temu, 20 września zaczynały się w Japonii dziewiąte w historii zmagania o Puchar Williama Webba Ellisa gospodarze trafili do grupy z Rosją, Samoa, Irlandią i Szkocją. Od początku było wiadomo, że mecze z tymi dwoma ostatnimi drużynami zdecydują o tym, czy „Brave Blossoms” uda się wyjść z grupy.
Większość znawców rugby zakładało, że Japończycy wygrają z Rosją (było 30:10), pokonają Samoa (było 38:19), ale Irlandii nie dadzą rady i o wszystkim zadecyduje mecz ze Szkocją. Tymczasem już w meczu z drużyną z Zielonej Wyspy gospodarze wznieśli się na poziom świętej góry Fuji, pokonując liderów światowego rankingu 19:12. Nic więc dziwnego, że rekord sprzed czterech lat, jeśli chodzi o telewizyjną widownię, udało się pobić już w trzecim meczu turnieju – wspomnianym starciu z Samoa, które przyciągnęło przed telewizory 25 mln Japończyków. Ale to nic w porównaniu z tym, co stało się podczas ostatniego spotkania grupowego ze Szkocją.
By awansować Japończycy musieli zdobyć co najmniej dwa punkty (tyle dostaje się za remis, albo za porażkę z czterema przyłożeniami i różnicą siedmiu lub mniej punktów). Gospodarze pokonali jednak Szkotów 28:21, wprowadzając rugby na kolejny, nieosiągalny dla innych ekip poziom dynamiki, szybkości, zaangażowania.
Mecz w szczytowym momencie oglądało 53,7% liczącej ponad 120 milionów populacji tego kraju, co oznacza ponad 60 milionową widownię telewizyjną! Średni wynik jest równie imponujący – wynosi 39.2% populacji, czyli blisko 49 milionów widzów. Jak będzie tym razem? Japonia nie będzie faworytem. RPA to dwukrotny mistrz świata, ale cud znów jest możliwy.
Przy okazji warto wspomnieć, że w niedzielę na fanów rugby czeka też kolejny, telewizyjny mecz Ekstraligi Rugby. Tym razem kamery Polsatu Sport Fight zajrzą pod Wawel, by pokazać starcie Juvenii Kraków z mistrzem Polski sopockim Ogniwem.
Plan transmisji ćwierćfinałów Pucharu Świata w rugby:
Sobota
Godz. 9.15. Polsat Sport: Anglia – Australia
Godz. 12.15. Polsat Sport Extra: Irlandia – Nowa Zelandia
Niedziela
Godz. 9.15. Polsat Sport Extra: Francja – Walia
Godz. 12.15 Polsat Sport Extra: Japonia – RPA
Godz. 14.35 Polsat Sport Fight: Juvenia Kraków – Ogniwo Sopot.