Te rozgrywki mogą nigdy nie wrócić29.04.2020
TweetKoronawirus zabił turniej wielki jak Liga Mistrzów? Te rozgrywki mogą już nigdy nie wrócić
Michał Kiedrowski - www.sport.pl
Australijczycy już nie mają wątpliwości. Super Rugby - turniej, w którym co roku brało udział piętnaście ekip z najlepszych w rugby krajów - RPA, Australii, Nowej Zelandii oraz z Japonii i Argentyny przestanie na razie istnieć.
Nowa Zelandia - trzy, Republika Południowej Afryki - trzy, a Australia - dwa. Kraje z południowej półkuli triumfowały w Pucharze Świata aż osiem razy. Tylko raz ich dominacja została przerwana, gdy w 2003 r. Jonny Wilkinson na 20 sekund przed końcem dogrywki trafił między słupy i Anglia pokonała sensacyjnie Australię w finale w Sydney. Ale to był wyjątek. Nikt nie ma wątpliwości, że w rugby najlepiej gra się właśnie na południowej półkuli i rywalizacja najlepszych drużyn "klubowych" z Nowe Zelandii, RPA i Australii zasługuje na porównanie do Ligi Mistrzów. Oczywiście pod względem sportowym, bo finansowo to odległość, jaką dzieli Ziemię od słońca. Cały skład drużyny Super Rugby zarabia mniej niż średni piłkarz w czołowej lidze Europy.
Superkluby w superlidze
Ale trudno się temu dziwić. Potencjał ludnościowy i gospodarczy RPA, Nowej Zelandii i Australii nijak ma się do Europy. Zwłaszcza że w tym ostatnim z wymienionych krajów rugby piętnastoosobowe jest dopiero na czwartym miejscu pod względem popularności za futbolem australijskim, krykietem i rugby trzynastoosobowym.
Gdyby jednak ciągnąć to porównanie do piłki nożnej, to Super Rugby jest etapem rozwoju klubowych rozgrywek, o którym czołowe piłkarskie drużyny dopiero marzą, albo raczej marzyły przed pandemią. Bo Super Rugby jest superligą. Jej uczestnicy mają w niej miejsce na stałe i grają tylko tam. W dodatku sezon tych rozgrywek nie jest przerywany żadnymi innymi meczami. Trwa od ostatniego weekendu stycznia do końca czerwca.
Zresztą sama nazwa klub - tak jak my go rozumiemy - nie bardzo pasuje do Super Rugby. Bardziej są to bowiem organizacje wyższego szczebla, które mają swoją regionalną specyfikę. Na przykład wszystkie drużyny nowozelandzkie Super Rugby zostały utworzone przez tamtejszy związek rugby i są jakby regionalnymi "czapami" nad częściami kraju. I tak trzykrotni zwycięzcy rozgrywek - Blues - obejmują prowincje: Auckland, North Harbour i Northland; a dziesięciokrotni triumfatorzy Crusaders: Buller, Canterbury, Mid-Canterbury, South Canterbury, Tasman i West Coast. Ma to znaczenie, bo z tych regionów super drużyny ściągają za darmo zawodników. Można by więc powiedzieć, że to tak jakby Mazowiecki Związki Piłki Nożnej powołał do życia super klub i ściągał do niego graczy z Legii, Polonii, Ursusa czy UKS Ołtarzew.
Oczywiście różnica między piłką nożna i rugby jest zasadnicza. Lokalne kluby w tym drugim sporcie są amatorskie, a rywalizacja między regionalnymi związkami ma bardzo długą tradycję. Na przykład w RPA rozgrywki Currie Cup między drużynami prowincjalnych unii rugby trwają od 1892 r. aż do dziś. W Nowej Zelandii najważniejszym turniejem w kraju są National Provincial Championship, czyli krajowe mistrzostwa prowincji. I żeby obraz był jeszcze bardziej różny od naszych sportowych doświadczeń, to ci sami zawodnicy, którzy grali w jednej drużynie w Super Rugby, mogą grać przeciwko sobie w mistrzostwach międzyprowincjalnych.
W mistrzostwach krajowych nie grają reprezentanci kraju. Oni po zakończeniu sezonu Super Rugby wyjeżdżają na zgrupowanie kadry i rozpoczynają sezon międzynarodowy.
Wygrają z koronawirusem, uśmiercą superligę
W tym roku nie udało się rozegrać nawet połowy meczów Super Rugby. Po siódmej serii spotkań rozgrywki przerwano i prawdopodobnie już nigdy nie zostaną wznowione. Nie tylko w tym sezonie, ale również w najbliższych latach.
Nie ma bowiem innych tak bardzo nieprzystających do czasu pandemii rozgrywek jak Super Rugby. Drużyny latają między czterema kontynentami, bo w 2016 r. do rywalizacji zespołów RPA, Australii i Nowej Zelandii dołączyło po jednej drużynie z Japonii i Argentyny. W obecnych czasach zamykania granic i ścisłej kwarantanny przyjezdnych takie podróże są już niemożliwe. W dodatku trudno określić moment, w którym normalny ruch lotniczy zostanie przywrócony.
Ostateczny cios rozgrywkom Super Rugby mają zadać Australia i Nowa Zelandia, które są bliskie zwycięstwa z koronawirusem. Zresztą premie tego drugiego kraju - Jacinda Ardern - ogłosiła już: Wirus został aktualnie wyeliminowany. Wygraliśmy tę bitwę.
Jak pisze australijska prasa, działacze rozmawiają, by jeszcze w tym roku - po zniesieniu ograniczeń w lotach między obu krajami - ruszyć z nowymi rozgrywkami, w których zmierzą super kluby jedynie z Australii i Nowej Zelandii. To oznaczałoby uśmiercenie projektu Super Rugby. - Ja jak i szef nowozelandzkiej federacji nie widzimy możliwości, aby w krótkim terminie dołączyć do rywalizacji kluby z RPA i Argentyny - powiedział 27.04.2020 szef australijskiego rugby, Paul McLean w dzienniku "The Australian". Autor tekstu Wayne Smith już od siebie dodaje, że takie rozwiązanie może się zostać w kalendarzu na dłużej, bo Super Rugby wcześniej też miało problem z organizacją kalendarza i wysokimi kosztami z powodu długich lotów zawodników przez kilka stref czasowych. Można powiedzieć, że są to "choroby współistniejące", które przyczynią się do wygaszania rozgrywek. W podobnym tonie, przepowiadającym śmierć Super Rugby, wypowiadają się inne media na południowej półkuli.
Upadek rozgrywek najbardziej odczuje Argentyna, która dzięki dołączeniu do rozgrywek z Australią, Nową Zelandią i RPA, poczyniła wielkie sportowe postępy. Argentyńska drużyna Super Rurby - Jaguares w ostatnim sezonie sięgnęła sensacyjnie po wicemistrzostwo. Teraz istnienie jedynego w pełni zawodowego klubu na obu amerykańskich kontynentach stanie pod znakiem zapytania.