Waleczne Pumy - wyblakli All Blacks21.09.2015
Tweet
W trzecim dniu walki o mistrzostwo świata w rugby obyło się bez sensacji, ale nie zabrakło twardej walki i meczów toczących się na ostrzu noża. Bezdyskusyjnie największym wydarzeniem było starcie Nowej Zelandii z Argentyną na stadionie Wembley, gdzie padł rekord frekwencji na meczach Pucharu Świata. Bitwę, w której minimalnie lepsi okazali się All Blacks oglądało z trybun 89 019 widzów.
Kolejny dzień rugbowej uczty dla pasjonatów rozpoczął pojedynek Samoa z USA. Wyspiarze byli zdecydowanymi faworytami. W grupie ze Szkocją, Japonią i RPA ich pozycja wydawała się uprzywilejowana, dopóki światowej klasy nie pokazała Japonia. Zwycięstwo z Amerykanami stało się dla nich obowiązkiem i widać było, że podeszli do starcia z dużym zaangażowaniem i z trudem, ale osiągnęli swój cel wygrywając 25:16.
Amerykanie mieli chwile bardzo dobrej gry, ale popełnili błędy w kluczowych momentach. Zwłaszcza kiedy Tusi Pisi, sprytnie grając nogą posłał na pole punktowe dwóch swoich kolegów. Pierwsze z przyłożeń zdobył Tim Nanai-Williams (kuzyn Sony Bill Williamsa), który został potem wybrany zawodnikiem meczu. Ten rugbista z dużym doświadczeniem w odmianie siedmioosobowej jeszcze nie raz zabłyśnie angielskich mistrzostwach.
W kolejnym meczu, tylko w pierwszych minutach wydawało się, że Urugwaj zdoła powstrzymać Walię. Ekipa z Ameryki Południowej ostatni raz grała w finale Pucharu Świata w 2003 roku i jest to jej trzeci turniej, do którego zakwalifikowała się jako ostatni z krajów, poprzez międzynarodowe baraże. Trudno było więc spodziewać się, by „Czajki” mogły zagrozić walijskim „Smokom”.
Walia była poza zasięgiem Urugwaju, ale bonusowe, wysokie zwycięstwo 54:9 okupiła kolejnymi kontuzjami. Występ aż sześciu zawodników w meczu przeciwko Anglii stoi pod znakiem zapytania. Najgorzej wyglądała kontuzja, której doznał Cory Allen. Dla skrzydłowego to prawdopodobnie koniec mistrzostw. Kolejni rugbiści na liście to Samson Lee, Liam Williams, Dan Lydiate, Aaron Jarvis I Paul James. Pojawia się pytanie, czy strategia ciężkich (być może zbyt ciężkich) przygotowań fizycznych rzeczywiście jest właściwa…
Warren Gatland ma 5 punktów w tabeli z najsłabszym rywalem w grupie śmierci i wielki problem przed niezwykle istotnym pojedynkiem na Twickenham z Anglią…
Ostatni, niedzielny mecz zgodnie z oczekiwaniami przyniósł najwięcej emocji. Nowa Zelandia pokonała Argentynę 26:16, ale cóż to był za pojedynek?! Po raz pierwszy mogliśmy oglądać Pumy, które absolutnie zdominowały utytułowanych All Blacks. Podopieczni Daniela Hourcade’a skręcali ich młyny, zatrzymywali maule, rozbijali i dezorganizowali defensywę. Grali z pasją, jednocześnie nie tracąc porządku w szykach.
Nowozelandczycy odzyskali rytm dopiero w drugiej połowie, kiedy Steve Hensen wprowadził rezerwowych. Sonny Bill Williams wprowadził ożywienie w miejsce uśpionego i popełniającego błędu Ma’a Nonu. Obudziła się również gra młyna i mistrzowie odzyskali rytm. Przełomowym momentem spotkania było przyłożenie Aarona Smitha, którego podczas konferencji prasowej Steve Hensen nazwał jednym z najlepszych łączników młyna na świecie.
Argentyna miała również wsparcie stadionu. Na Wembley padł rekord frekwencji podczas meczu Pucharu Świata, bo na trybunach legendarnego obiektu zasiadło aż 89 019 kibiców. Siły rozłożyły się pół na pół, ale to latynoska publiczność była bardziej żywiołowa i głośniejsza. Ubrani w czerń kibice All Blacks tylko raz zorganizowali się w spójnych okrzykach.
Starcie na Wembley pokazało dobitnie, że w rugby zwycięża drużyna, która potrafi walczyć przez 80 minut. All Blacks są mistrzami w tym zakresie i udowodnili to kolejny raz. Argentyna jednak wyrasta na jednego z faworytów, a jeśli zajmie drugie miejsce w grupie, na pewno stworzy wspaniałe widowisko w starciu z Francją lub Irlandią, które są zdecydowanymi faworytami grupy D.
Tekst: Kajetan Cyganik
Fot. Tomasz Plenkowski